środa, 3 sierpnia 2016

Prolog



◕◕◕
Drżące dłonie zaciska fanatycznie na pustej szklance. Krople wody spływają po nim, odkąd wylał na siebie całą jej zawartość — gryzącą i lodowatą wodę. Oddycha ciężko, łapczywie, biorąc olbrzymie hausty powietrza. Jakby każda kolejna dawka tlenu mogła być ostatnią. To dla niego dziwne przeżycie. Naprawdę dziwne. Pierwszy raz zamiast wszystko dzieje się tylko w twojej głowie powtarzać to brutalna rzeczywistość.
Końska dawka leków uspokajających, które mu zaaplikowano, zaczyna działać. Jest coraz bardziej senny i ociężały. Widzi Morfeusza w postaci sympatycznego starca, który uśmiecha się ciepło, zachęcająco wyciągając ramiona. Ale Alek już wie, wie aż za dobrze, co kryje się za tym wykrzywieniem ust. I nie da się nabrać. Nie tym razem. Ma ochotę wyprostować wskazujący palec, by jak karcący mentor wygrażać nim naokoło. 
Wciąż piecze go rozwalony łuk brwiowy, ale przynajmniej krew nie zajmuje się już zalewaniem pola widzenia. Skronie pulsują deprymująco, a głowa wydaje się jakaś nieswoja, obca, niedopasowana — za duża, za ciężka. Szum w uszach jeszcze bardziej zaburza prawidłową percepcję Alka, nic do niego nie dociera. No prawie. Trochę krzyków, spojrzeń spode łba i ponurych funkcjonariuszy w zabawnych uniformach. Takich kolorowych, jaskrawych i połyskujących w obliczu gwieździstego nieba.
Czuje się jak niepodważalny winowajca. Może rzeczywiście nim jest? Kto wie? Nie mu ani im oceniać. Lecz ten całkiem sympatyczny, wysoki mundurowy z ciemną szopą na głowie z pewnością uważa inaczej. Wpatruje się w Alka uparcie, mrużąc gniewnie oczy, ale powstrzymuje wybuch złości. Żylaste dłonie trzyma na stole. Ma niezadbane, pobryzgane paznokcie. Alek ma dużo czasu, by im się przyjrzeć. To przez stresującą pracę — ocenia po chwili zastanowienia. Teraz patrzy na swoje palce, ruszając wszystkimi, jakby były wijącymi się mackami morskiego potwora, przeklętego krakena bądź zmutowanej ośmiornicy. 
Funkcjonariusz zaczyna żywo gestykulować, nie spuszczając wzroku z Alka jak przebrzydła Meduza z greckiej mitologii. Chyba coś mówi, wolno porusza ustami. Zapewne o coś pyta, tylko to potrafią. Alek go nie rozumie, nie odczytuje żadnych sensownych komunikatów. 
— Słyszysz mnie? — Dociera do chłopaka ledwo, jakby echem. 
Policjant macha mu dłonią przed oczami jak wariat, nadal coś mówiąc. Alek kiwa ledwo zauważalnie głową. Dla świętego spokoju. Nie ma bladego pojęcia, nad czym funkcjonariusz rozwodzi się od dobrych dwudziestu minut. Czuje się tak, jakby ktoś, wyjątkowo wredny i silny ktoś, z godnym podziwu zaangażowaniem uderzał od środka w jego czaszkę. Zasłania dłońmi uszy i pochyla się odrobinę. Zaczyna kołysać się nieznacznie na krześle.
— Patrz na mnie — zleca mundurowy z rezygnacją w głosie, wręcz wypluwając kolejne słowa. Wzdycha teatralnie. — Masz na mnie patrzeć, jak do ciebie mówię.
Alek nie rozumie dziwnego polecenia. Spogląda za to na swojego psychiatrę, stojącego w kącie ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Rekers milczy, obserwując chłopaka z politowaniem i olbrzymim zmęczeniem. Aleka dobija to spojrzenie smutnych, szarych oczu. Odnosi wrażenie, że mężczyzna przez kilka ostatnich tygodni postarzał się o kilkanaście lat.
 — To wszystko? — pyta śledczy, upijając kolejny łyk kawy.
Kolejne wyrażenie aprobaty następnym kiwnięciem. Bo niby co Alek ma mu powiedzieć? Słyszy głosy, mnóstwo głosów. Zlewają się w niezrozumiały bełkot, acz chłopak nazbyt dobrze wie, że wśród diabelskich chichotów sypią się kolejne oskarżenia.  Oczy same mu się zamykają, te słabe i ciężkie powieki opadają jak kurtyna po zakończeniu przedstawienia. 
— Daj chłopakowi spokój — wtrąca Rekers, podchodząc bliżej stolika. Widocznie się znają. Psychiatrzy są ostatnio bardzo potrzebni. Wszędzie. — Dziewiętnastolatek to jeszcze dzieciak. Przed chwilą przyjechał jego ojciec. Wszyscy potrzebujemy odpoczynku. To była wyjątkowo długa i ciężka noc.
Posyła Alekowi kolejne posępne spojrzenie, gorzko się uśmiechając. Nieoczekiwanie słabo klepie też go po plecach, prosząc, by wstał. Chłopak podnosi się powoli, czując nieznośne łupanie w krzyżu. 
— Jeszcze nie wie, prawda? — szepcze Alek człowiekowi, któremu ufa.
— Nie, ale, uwierz, nijak by go to teraz obeszło — zapewnia Rekers, kierując się z nim w stronę wyjścia. 
Chłopak parska krótko, bez cienia wesołości, wylewając kumulującą się gorycz.
— Proszę? To najbardziej absurdalne słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałem — charczy niewyraźnie, kurczowo trzymając się ubocza. Niepewnie rozgląda się dookoła, jakby poszukując najszybszej drogi ucieczki. Tak na wszelki wypadek. Czuje poganiające mrowienie w nogach. Rekersa zaskakuje długa, złożona odpowiedź, której młody nie byłby jeszcze w stanie wydobyć z siebie dwadzieścia minut wcześniej. — Przecież....
— Też jestem ojcem. Uwierz, teraz liczy się tylko to, że żyjesz.
Alek wzrusza jedynie ramionami, nie rozumiejąc w pełni tych słów, ale nie mając też podstaw, by je podważać. Pali go w płucach. Nie pojmuje, jakim cudem jeszcze nie zwija się z bólu na podłodze. Nie chodzi o drapanie w gardle, pulsujące skronie, poobijane kończyny czy rozwalony łuk brwiowy. Bardziej o brak oparcia, grunt palący się pod stopami. O dwoje pustych oczu wpatrujących się w gwieździste, spokojne niebo. O lodowatą, puszczoną z otępieniem dłoń, pasującą do jego jak najważniejszy element układanki. O każde proszę, dziękuję i przerażająco dużo przepraszam.
Dostrzega ojca krążącego w kółko na drugim końcu korytarza. Ma na sobie ciemnoniebieski strój chirurga, ciężkie buty i zarzucony niedbale płaszcz. Nocny dyżur daje się we znaki. Widać, że rzucił wszystko, by tu przyjechać. Cały drży, ze zdezorientowania tracąc zmysły. Gdy zauważa syna, oddycha z ulgą. Alek widzi to w tych szarych, czułych oczach mądrego człowieka. Czuje, że tata chce do niego podejść, ale czegoś się obawia. Nic nie rozumie, więc nie wie, czego się może spodziewać.
Alek zaskakuje go, szybko skracając dzielący ich dystans. Jeszcze bardziej zdumiewa ojca nagły, mocny uścisk. Niespodziewana potrzeba bliskości wzmacnia u chłopaka ten odruch. Rozpaczliwie łaknie tego, od czego zawsze starał się trzymać z daleka. Mężczyznę dziwią rany syna, opuchnięte od łez oczy, mokra głowa i ubranie. Ale nie komentuje, nie pyta, nie ocenia, nie rzuca oskarżeń. Nawet nie pociesza. Po prostu jest i im obu to trwanie przy sobie wystarcza.
Dopiero po chwili tata chłopaka przenosi ręce na plecy i przygarnia swoje dziecko do siebie. Alek niemal zanurza twarz w jego koszuli, przymykając powieki. Ojciec pachnie szpitalem, zbożową kawą, farbami Ady i sierścią. Domem. Nastolatek znów się rozkleja, nie wytrzymuje. Rozpada się na drobne kawałki, na których scalenie jest już za późno.
Alek doskonale zdaje sobie sprawę, że za każdym razem, gdy wali się jego świat, rodziciela rujnowany jest podwójnie. Czuje się podobnie jak osiem lat temu. Tak mały i bezbronny. Skrzywdzony chłopiec z krwawiącym sercem oczkuje zbyt wiele — naprawy. Znów. Nie wierzy, odrzuca niepodważalne wnioski i ignoruje fakty. Strach jest ten sam, dezorientacja, wściekłość. Miłość jest ta sama.
I ból jest ten sam. 


Czy jestem zadowolona? Nie wiem. Wyszło trochę patetycznie, ale Psina bez patosu nie byłaby Psiną. 

3 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, aż nie wiem, co tu mam napisać. Naprawdę. To takie...grrr. Po prostu, takie sytuacje, wywołują u mnie tyle emocji, że...strasznie chce mi się płakać. Wiesz byłam osobą, która w jakiś pośredni sposób poznała niedoszłego samobójcę. Poznała przez osobę, która teraz jest prześladowcą..Uh rozumiesz?
    Tematy psychiatry i szpitala, przeważnie kojarzą mi się z tym. Na pewno z brakiem panowania nad własnymi emocjami. I ja zawsze bardzo wiążę się emocjonalnie z takimi bohaterami. Boże, naprawdę nie wiem co napisać, jeśli chodzi o fabułę. Bardzo, bardzo mnie to wzruszyło. Szczególnie końcówka "i ból jest ten sam". I jak jeszcze raz mi powiesz, że nie umiesz emocjonalnie pisać, to wbiję Ci chyba widelec w szyję. Albo każę Ci wypić herbatę z miodem, skoro go nie lubisz..albo, albo..jeszcze zobaczysz!
    Gif po lewej jest specjalnie taki mały? Bo u mnie jest naprawdę maciupeńki. Chyba, że to wina Google Chrome?
    No i trochę mnie wkurzała jak dla mnie, zbyt mała czcionka. Dodatkowo szara na ciemniutkim tle. Chyba jestem przewrażliwiona. I dodaj tu coś, bo naprawdę to pokochałam.
    Huuuug <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze jedno! Epicki pomysł z tym najeżdzaniem na gif. Wyobrażasz ty sobie, jak na moim szablonie, bym to zrobiła z Dominikiem? Najeżdżasz a on na Ciebie patrzy *.*

      Usuń
    2. Och, rozumiem. Dlatego zdecydowałam się na taki a nie inny prolog, tym razem będziemy się cofać. Może czasem lepiej zacząć emocjonalnie, a nie stopniowo dokładać uczucia. Widelec w szyję? Jak w (Kronikach opętania)? Kiedyś musiałam co dzień rano pić rozcieńczony miód, bo zdrowy... Aż się wzdrygam, gdy to sobie przypominam.
      On taki jest. Znów kocham się w typowo tumblrowych szablonach. Minimalizm, przejrzystość i taki urok. Ogarnę czcionkę, może rzeczywiście mogłaby być większa. Ale jakoś w tym szablonie nie wyobrażam sobie jej innego koloru, a mnie, z wrażliwymi oczami, akurat to nie przeszkada.
      Mam już sporo jedynki. Najpierw dodam coś na Kota, a potem do tego siądę.
      Właśnie to też mnie urzekło w tym szablonie. Tak świetnie wygląda i jeszcze pogłębia ten minimalizm.
      Dziękuję za komentarz, groszku.

      Usuń